250 views, 11 likes, 7 loves, 0 comments, 1 shares, Facebook Watch Videos from The Ptak i Pies: W piecu może i nie palimy, ale przy naszym barze 250 views, 11 likes, 7 loves, 0 comments, 1 shares, Facebook Watch Videos from The Ptak i Pies: W piecu może i nie palimy, ale przy naszym barze grzejemy tylko żywym ogniem. Czy jest na sali Godziny otwarcia ustalone w dniu opierają się o narzucone przez Państwo ograniczenia spowodowane epidemią się dni świąteczneŚwięto Wojska Polskiego ZamknięteŚwięto Wojska Polskiego ZamknięteSzczegóły kontaktu +48 570 510 554Wyślij opinię Podobne fimy w pobliżu Pokaż tylko teraz otwarte BaronŚwiętego Wojciecha 11, 71-410, Szczecin O JENNY!Księcia Bogusława X 51, 70-440, Szczecin Towarzyskaul. Ks. Bogusława X 50/1, 70-440, Szczecin TiltKsięcia Bogusława X 7, 70-440, Szczecin ZAREJESTRUJ SIĘ ZA DARMO!Zarejestruj swoją firmę i zyskaj z TerazOtwarte oraz Cylex!
pisklę » pies - szczenię, ptak - ? pisklę » definicje przenośne. pisklę » pieszczotliwie o dziecku. pisklę » definicje potoczne. pisklę » pisklak. pisklę » zoologia, ptaki. pisklę » ptak, który niedawno wykluł się z jaja
Historya o ptaku, co był psem ================= i o psie, co był ptakiem. — Niech mi wujaszek opowie jaką ładną bajkę — powiedział Heniuś. — Jaką chcesz bajkę? O kopciuszku czy o kocie w butach, albo może o czerwonym kapturku? — O kopciuszku... Albo nie! — o czerwonym kapturku... Nie, nie! Lepiej o kopciuszku — Nie, już wiem! O kocie w butach... — No, więc o czem? o kocie? — Nie, niech mi wujaszek nie mówi o kocie, tylko o Jasiu i Małgosi... Albo nie! O kopciuszku... — Więc o niczem i o wszystkiem. Dobrze? — Nie, nie! O wszystkiem. — No, więc powiedz ostatecznie! — No, już powiem... O kopciuszku! Nie, o Jasiu i Małgosi. Albo o Pawle i Gawle. — A widzisz — nigdy nie wiesz, czego chcesz. — Ale ja wiem, czego chcę. — A jakże, wiesz. Tak samo zupełnie, jak było z pieskiem i ptaszkiem. — A bo ja chciałem pieska. — Ale też chciałeś ptaszka... Tak nie można... Wybieraj sobie: albo pieska, albo ptaszka... Jeżeli ty wybierzesz pieska, to ptaszek będzie dla małego Jasia. A jeżeli ty wybierzesz ptaszka, to Jasio dostanie pieska. Już trzeci dzień piesek i ptaszek są u mnie, a jeżeli się nie zdecydujesz, to piesek sobie pójdzie, a ptaszek wyfrunie. I nic nie będziesz miał. Rozumiesz. — Niech piesek nie ucieka — ani ptaszek... Ja się namyślę... Chcę pieska! — No, dobrze... — Albo nie. Niech mi wujaszek da ptaszka albo lepiej pieska. — A widzisz! Znowu się zaczyna... Opowiem ci bajkę o jednym moim znajomym chłopczyku. — A ja czy go znam? — Nie wiem... Może go znasz. — Jak się ten chłopczyk nazywał? — Nazywał się Heniuś! — Heniuś! Ha-ha! to tak, jak ja. — Właśnie. Bardzo był do ciebie podobny. — A czy to był grzeczny chłopczyk? — Jak się zdarzało. Czasem grzeczny a czasem nie bardzo. Ale największa jego wada była taka, że ten chłopczyk nigdy nie wiedział, czego chce... Raz mu się zdawało np., że bardzo chce iść do ogrodu, a potem wcale nie chciał. I tak od samego rana mamusię swoją martwił, bo o co go zapytałeś, to mówił co minuta inaczej. Przy śniadaniu mama go pyta: Czego chcesz, herbaty czy mleka? A on na to: Proszę herbaty — nie, nie! proszę mleka — albo nie! herbaty... — Może chcesz herbaty z mlekiem? — Dobrze, dobrze! nie, nie! Czystej herbaty! nie! nie! mleka — osobno, dużo mleka! Albo lepiej kawy, albo nie! herbaty z mlekiem, o to najlepiej! — Cóż mama miała robić? Powiedziała mu: — Jesteś kapryśny i nieznośny nudziarz! Aż tu Heniuś, choć już duży był chłopiec, miał pięć lat, rozpłakał się ze wstydu: Nie jestem nudziarz, ani kapryśnik! Niech się mama nie gniewa na mnie! — Dostaniesz mleka i koniec. I wypił mleczko. Po śniadaniu mama się zaczęła ubierać do miasta. — Heniusiu! powiedziała, czy chcesz iść zemną? Pójdziemy do ogrodu i do cioci Tosi. — O, bardzo chcę! W ogrodzie jest ładnie, a Mieczyka dawno nie widziałem — Dobrze! To cię Katarzyna ubierze i zaraz wyjdziemy. — Ach, nie! kiedy ja wolę zostać w domu, nie pójdę do ogrodu. — No, to zostań, Kasia ci opowie ładną bajkę. — Kiedy ja nie chcę bajki, ja nie zostanę w domu, ja pójdę z mamusią. — Dobrze, to ubieraj się, i zaraz wyruszymy. — Zaraz? kiedy ja nie chcę zaraz, poczekamy troszeczkę — zresztą, ja wolę siedzieć w domu. — Więc jakże, chcesz czy nie chcesz? Powiedz odrazu! Zostajesz w domu czy idziesz na przechadzkę? — Idę, zostaję — nie, idę, a jakże, idę z mamą, albo nie! bo Mieczyk zawsze się ze mną bije, albo pójdę, bo tam w ogrodzie są takie ładne łabędzie — albo nie! zostanę... — Dosyć tego — powiedziała mama. — Cierpliwość można stracić z tym chłopcem. Nigdy nie wie, czego chce. Raz tak, raz owak. To chce, to nie chce... Nie zawsze może być herbata z mlekiem... Nie można razem iść do ogrodu i siedzieć w domu. Już nie będę cię pytała: pójdziesz i cała rzecz. — Heniuś zaczął płakać i wołał: Ja chcę zostać w domu! Ja nie pójdę! — Ale mama nie zwracała na to uwagi, i chociaż Heniuś miał czerwone oczy, niańka go ubrała, i poszedł z mamą, naprzód do cioci Tosi, a potem razem z ciocią i z Mieczykiem do ogrodu. Bawił się doskonale: Heniuś z Mieczykiem gonili się po ogrodzie, przyglądali się łabędziom w sadzawce i bawili się w konie. Ciocia miała ze sobą cukierki angielskie, i dała dzieciom po trzy sztuki, a potem pili wodę przy studni. Heniuś zapomniał o tem zupełnie, że nie chciał iść i kaprysił w domu, martwiąc swoją mamusię, którą naprawdę bardzo kochał. — Widzisz — powiedziała mama do Henia — jak to dobrze, żeś poszedł do ogrodu. Zabawiłeś się, pobiegałeś, uśmiałeś się i jeszcze dostałeś cukierków od cioci. I trzeba to było tyle kaprysić, zanim wyszedłeś? Powiedz naprawdę. Ale Heniuś nic nie odpowiedział. Jak ci się zdaje, dlaczego? — Bo się wstydził. — Właśnie. Widział, jak to nieładnie tak się wahać i nie wiedzieć nigdy, czego się chce, a czego nie chce. — Ale ten chłopczyk się poprawił? — zapytał nagle mały słuchacz. — W bajeczkach tak bywa, ale na prawdę, to długi czas minie, zanim się chłopiec niegrzeczny poprawi. Mamusia była z Heniem bardzo cierpliwa i łagodna, ale tatko był surowy. Opowiem ci teraz, jak został ukarany mały Heniuś za to, że kaprysił z ojczulkiem. Miał on jedną ciocię w Częstochowie, ciocię Helę; ta ciocia miała dwie bardzo grzeczne córeczki, Zosię i Milę, a właśnie były imieniny cioci, i tatuś postanowił jechać do Częstochowy. Przygotował walizki i podarunki i powiedział: „W niedzielę, za trzy dni, wyjeżdżam i Henio pojedzie ze mną“, Heniuś bardzo się ucieszył i przez cały czwartek o niczem nie mówił, tylko o Częstochowie, o cioci, o swoich siostrach ciotecznych, jakie ładne mają zabawki, jak spacerują po Alei, jak chodzą do kościoła na Jasnej Górze, gdzie taka śliczna Matka Boska jest na starożytnym cudownym obrazie, i wiele innych rzeczy go zajmowało. Cieszyło go bardzo, że mamusia wyjmować zaczęła walizy i różne zapasy gotować na drogę i przypominał sobie dworzec kolei Wiedeńskiej. Tylu ludzi, tylu chłopczyków i dziewczynek, każde z mamą albo tatusiem siada do wagonu, a każde ma walizki, kuferki, zawiniątka, zabawki i cukierki. Hałas i życie ogromne dokoła, a tu dzwonek dzwoni: bum! bum! a portyer woła: „Do Granicy! Do Sosnowca! Do Częstochowy!“ Lokomotywa świszcze: szu, szu, szu! Kłęby pary buchają z komina, a konduktor przychodzi do wagonu i pyta: „Proszę o bilet!“ Tatuś daje bilet, a konduktor tak zabawnie robi dziurkę w bilecie jakiemś ostrem narzędziem. Wszystko to przypominał sobie Heniuś, bo już rok temu jeździł do cioci. Z ożywieniem też opowiadał całą rzecz, i dzwonił jak dzwonek, świstał jak lokomotywa i obchodził wszystkich jak konduktor, mówiąc ciągle: „Proszę o bilet!“ albo wołał: „Do Skierniewic! Do Granicy! Do Sosnowca!“ Słowem cały dzień było jak najlepiej, ale nazajutrz stało się coś dziwnego. Heniuś obudził się w dobrym humorze i niewiadomo dla czego, ze słyszanych dokoła rozmów starszych osób, zaczął tak mówić: „Towarzysze i towarzyszki! Stan wojenny zniesiony!... Niech żyje konstytucya! Niech żyje Polska!“ Przy śniadaniu dopiero zaczął grymasić: nie wiedział, czy chce herbaty czy mleka, a gdy ojciec spojrzał na niego trochę gniewnie, zawołał nagle: — Nie pojadę z tatusiem. Nie pojadę do Częstochowy! — Jak ci się podoba. Ja cię nie zmuszam. I już cały dzień chłopczyk był nachmurzony i ciągle tylko mówił: „Nie pojadę!“ Dopiero pod wieczór na nowo się w nim obudziła chęć zobaczenia Zosi i Mili i znowu powiedział ojcu: „Pojadę z tatusiem do cioci.“ Ojciec się zgodził, oczekując soboty, bo to była wigilia odjazdu. „No cóż, jedziesz czy nie jedziesz?“ — „Pojadę! albo nie, nie pojadę! Pojadę, nie pojadę!“ I znów zaciął się, że nie pojedzie. — „Pamiętaj, że ostatni raz cię pytam; namyśl się dobrze, bo już ja nie zmienię zdania. Pojedziesz czy nie pojedziesz?“ — „Nie pojadę!“ Nazajutrz rano o godzinie ósmej tatuś zaczął się wybierać w drogę; przygotował walizkę, w której, oprócz ubrania były wyborne ciastka i cukierki dla cioci i dziewczynek, były też zabawki i książeczki. Służąca zbiegła na dół po dorożkę, a Heniuś przyglądał się temu wszystkiemu i mówił: — „Ja chcę pojechać!“ — „Zapóźno, odrzekł ojciec, dość kaprysiłeś; powiedziałem ci, że raz musisz postanowić, czego chcesz. Nie chciałeś, nie jedziesz. Skończone!“ Ale mama powiedziała: — „Niech się ojczulek nie gniewa. Heniuś pojedzie! Kasia go ubierze do drogi!“ Ojciec się zgodził. Heniuś na chwilę się uradował, ale wnet zawołał: — „Nie, ja nie pojadę!“ Tymczasem dorożka zajechała, tatuś pożegnał się z rodziną i odjechał sam, a Heniuś przez okno patrzył na odjeżdżającą dorożkę i łzy ciurkiem zaczęły mu płynąć z oczu. „Ale ja chciałem, ja chciałem pojechać z tatusiem!“ I teraz dopiero przypomniał sobie dobrą ciocię i siostrzyczki cioteczne i całą Częstochowę i konduktora z torebką i dzwonek i świst lokomotywy i (prawdę mówiąc) rozbeczał się, jakby miał dwa lata. Tak był ukarany Heniuś za grymasy; za to, że nie wiedział nigdy, czego chce, a czego nie chce. — Ale ten chłopczyk się poprawił — zawołał prawdziwy Heniuś o tym Heniusiu z bajki, choć wiedział dobrze, że wujaszek opowiada jego własne historye, bo to ten prawdziwy Heniuś nie chciał niegdyś jechać do Częstochowy i potem bardzo tego żałował. — Nie, wcale się nie poprawił. Teraz dopiero zaczyna się na prawdę bajka o Heniusiu-kapryśniku — i to straszna bajka! — Straszna bajka! — zawołał prawdziwy Heniuś — i czarownik jest tam w bajce? — Jest i czarownik! A przedewszystkiem wiesz, co jest? Piesek i ptaszek — taki właśnie piesek i taki ptaszek jak te, co kupiłem dla ciebie i dla Jasia, ale że ty nie wiesz, czego chcesz, więc czekam, aż coś postanowisz. No, powiedz mi teraz? — Chcę, chcę pieska! Nie, ptaszka — tak, ptaszka. Albo... lepiej wezmę pieska! — A widzisz, znowu nie wiesz, czego chcesz. Otóż ten Heniuś z bajki także nie wiedział, czego chce. Bo właśnie były jego imieniny i wujaszek mu przyniósł do wyboru: pieska i ptaszka. Jak myślisz, co ten Heniuś wybrał? — Nie wiedział, co wybrać! Chciał i ptaszka i pieska! — Tak się ten prawdziwy Heniuś śmiał z tego Heniusia z bajki, chociaż sam był jak dwie krople wody do niego podobny, ale że to nie był głupi chłopczyk, więc dobrze znał swoją wadę, i tylko miał w sobie jakąś słabość woli, że się nie mógł poprawić. Zawsze był jak ten osiełek, co to mu w żłoby dano: w jeden owies, w drugi siano. Ale wróćmy do tego, co Heniusiowi opowiadał wujaszek. — Zgadłeś, nie wiedział, co wybrać! Już to chciał ptaszka, już pieska, już to obojga razem, już znowu nie chciał nic. Nakoniec jak zaczął mówić: „ptaszka, pieska! ptaszka, pieska!“ tak nie mógł skończyć.. Wujaszek bardzo się tem zmartwił i powiedział do Heniusia (do tego z bajki): — Widzę, że nie ma innej rady, tylko ci dam takiego pieska, co będzie zarazem ptakiem. Ubierz się, pójdziemy do składu zabawek, może znajdziesz to, czego pragniesz. — Heniusiowi bardzo się to spodobało, choć nie mógł zrozumieć, jaki to będzie pies, coby zarazem był ptakiem. Wkrótce wyszedł z wujaszkiem do składu zabawek, a trzeba wiedzieć, że ten fabrykant zabawek to był prawdziwy czarownik i takie nadzwyczajne robił zabawki, że niktby temu nie uwierzył. Robił on lalki mówiące, śpiewające, tańczące, a konie u niego były jak żywe. Miał zbiory figur naprzykład do historyi o Czerwonym Kapturku, albo o Kopciuszku: figury same się poruszały i czyniły to wszystko, co bajka opowiada. Jakie tam w sklepie były domki, jakie gospodarstwa lalczyne, jakie menażerye, jakie śliczne wojsko, to coś niesłychanego! To też Heniuś wszystko pożerał oczyma, ale nikt nie może kupić odrazu wszystkich zabawek: trzeba coś wybrać. Wujaszek wziął mu do wyboru pieska i ptaszka. Nie myśl, że to były zwyczajne zabawki. Piesek, rodzaj pudla, poruszał się jak żywy i był tak duży, że można było na nim usiąść jak na koniu; oczy miał ruchome, szerść żółtawą, język wysuwał doskonale, a nawet poszczekiwał: ham, ham! A dopiero łabędź! Nie mniejszy był od pudla, biały jak mleko, ślicznie umiał poruszać szyją, dziób otwierał, nóżki składał, a jeżeliś go wtedy puścił na wodę, pływał sobie jak prawdziwy łabędź po sadzawce w ogrodzie Saskim, a wreszcie, kiedy skrzydła rozwinął, zgrabnie latał po powietrzu. Było też nad czem się namyślać: co lepsze, pudel czy łabędź? To też Heniuś nie wiedział, co wybrać — i do ostatka nie odgadł, czego chce, a czego nie chce. — Panie Hokus-Pokus — powiedział wujaszek do fabrykanta zabawek — kupiłem u pana tego pudla i łabędzia dla Heniusia, ale Heniuś nie wie sam, co wybrać. Otóż chciałbym dostać takiego pudla, coby był zarazem ptakiem, a w ten sposób Heniuś będzie miał i pudla i ptaka. Pan Hokus-Pokus, mały człowieczek z dużą siwą brodą, w czerwonej, wysokiej, szpiczastej czapce i w płaszczu, upstrzonym złotemi gwiazdkami, zeszedł z drabiny, gdzieś pod sufitem, zbliżył się do wujaszka, podał mu rękę i rzecze: — Witam pana, panie wujaszku! Słyszałem już o tym Heniusiu: mój „Widnik“ mi o nim powiedział. Heniuś poczerwieniał, gdy Hokus-Pokus wskazał na jedną duża lalkę, podobną do pajaca, ale lalka miała oczy tak sztuczne, że kto w nie spojrzał, ten mógł widzieć wszystko, o czem pomyślał. Dlatego lalka nazywała się Widnikiem. Hokus-Pokus, ile razy chciał co wiedzieć o jakim chłopczyku albo dziewczynce, spoglądał w oczy Widnika i wszystko o nim wiedział. Znał on też doskonale historyę pudla i łabędzia. — Znajdzie się coś dla Heniusia w tym rodzaju, ale to zabawka niebezpieczna, bo i tu nawet trzeba zawsze wiedzieć, czego się chce. Rzekłszy to, gwizdnął osobliwie i naraz z najwyższej półki w sklepie sfrunął prześliczny duży ptak na podłogę. Ptak był nadzwyczaj dziwny, bo ciało miał łabędzie, ale głowę pudla i cały okryty był szerścią, jak pudel. Czarownik zbliżył się do ptaka, coś zakręcił koło jego szyi i wnet łabędź zmienił się w psa, na czterech łapach, ale pies miał szyję łabędzią i skrzydła u boków, a cały był pierzem białem odziany: natychmiast zaczął biegać po izbie, aż się Heniuś przestraszył. — Nic się nie bój! — uspokoił go fabrykant. — Zwierz ten nic złego ci nie zrobi. Umie on biegać po ziemi, jak pies i latać po powietrzu jak ptak. Dość zakręcić tę szrubkę w szyi pomieszczoną, a stanie się albo psem-ptakiem, albo ptakiem-psem, jak chcesz. Zarazem należy wołać: ptak-pies, albo pies-ptak! Trzeba tylko umieć postanowić. Można usiąść na nim, jak na koniu, ale nie zmieniać go wtedy w ptaka, bo może ponieść w powietrze i niewiadomo dokąd poleci. Heniuś słuchał uważnie i zamierzył odtąd bardzo ostrożnie bawić się tym szczególnym potworem. Wujaszek oddał czarownikowi zabawki poprzednie, a dla Jasia kupił ślicznego pajaca. Poczem zabrali ze sobą dziwnego ptaka-psa, który biegł za Heniusiem, jak pies prawdziwy, aż się wszystkie dzieci na ulicy oglądały. Heniuś był bardzo zadowolony i marzył tylko o tem, jak to on będzie dowoli zmieniał tego pudla w łabędzia i łabędzia w pudla. Mama jednakże bardzo niespokojnie przyglądała się tej zabawce. Raz mama wysłała piastunkę z dziećmi do ogrodu, który był w tym samym domu, w końcu obszernego dziedzińca. Niańka z małym Jasiem siadła na trawniku, a Heniuś zaczął się bawić ze swoim pieskiem, którego nazwał „Bocian“. Już to go zmieniał na ptaka, już na pudla, a ptak, jak wiemy, miał głowę psa i szczekał po psiemu, gdy przeciwnie pies o ptasiej głowie klekotał po łabędziemu. — Bocian-pies! — zawołał Heniuś — i osobliwszy twór zaczął koło niego skakać, łasić się i klekotać dziobem i skrzydła rozwijać. — Bocian-ptak! i wnet znikał pies, a zjawiał się ptak o psiej głowie, szczekał: ham-ham! i ulatywał w powietrze, aż piastunka otwierała usta ze zdziwienia, a Jasio rzucał pajaca i przyglądał się zabawom Henia. Naraz Heniusiowi przyszło do głowy siąść na pudla, co już nieraz czynił, a nawet latał na nim po powietrzu, bo jak wiemy pies miał skrzydła, ale małe i nie wysoko umiał się łagodnie unosić nad ziemią. Ale takie nizkie latanie znudziło chłopczyka, czy też może stało się mimowoli, że szrubkę mu w szyi przekręcił i nagle pudel zmienił się w łabędzia i uleciał w powietrze wysoko, wysoko! Heniuś zaczął płakać i wołał: — Ratunku! — i rzewnie błagał ptaka: — Mój kochany, drogi Bocianie, wracaj na ziemię! Ale ptak był głuchy! A dopieroż wyobraźcie sobie przerażenie niańki i mamy, która to z okna zobaczyła, i ojca, który tylko co wrócił do domu. Wszystkie dzieci z podwórka zbiegły się razem i wołały: — Patrzcie, jak to Heniuś lata po powietrzu! Cóż było robić? Nikt mu nie mógł dopomódz. Łabędź leciał w powietrze coraz wyżej. Heniuś rozumiał, że gdyby nagle szrubkę odkręcił, to łabędź zmieniłby się w pudla, ale zaraz spadłby na ziemię i rozbiłby się o kamienie, albo wpadłby do wody. Więc tylko objął za szyję ptaka i modlił się po cichutku do Boga, aby się nad nim ulitował. A właśnie przelatywali nad wielkiem morzem, błękitno-zielonem, i wszystkie ryby wysunęły łby do góry i przyglądały się dziwnemu jeźdźcowi. Razem zauważył Heniuś, że ptak zamiast w górę lecieć, teraz na dół spływa — i już był pewny, że w morze spadnie. Ale nie tak było: ptak rozmaicie po powietrzu kołował, aż nakoniec Heniuś zobaczył zdaleka jakąś dziwną wyspę. Tam to spłynął łabędź razem z Heniusiem i zatrzymał się w ślicznym ogrodzie, pełnym nadzwyczajnych kwiatów czerwonych, niebieskich, żółtych i białych oraz ptaków śpiewających. Stanąwszy na ziemi, odpoczywał, a Heniuś rozumie się był bardzo szczęśliwy z tego uratowania i dziękował za to Bogu gorącym paciorkiem, ale zarazem smucił się wielce, że się znalazł w niewiadomym kraju, na pustej, bezludnej wyspie, tak daleko od mamy, i od tatusia, od Jasia i od niańki. Ale wyspa nie była taka pusta, jak się zdawało: kiedy się Heniuś dobrze rozejrzał do koła, zobaczył na około cztery domki bardzo ładne — i o, dziwo! odrazu poznał, że to były domki z piernika. Rzeczywiście, budynki były ze zwyczajnych pierników z migdałami, a dach z okrągłych różnokolorowych pierników z makiem; okna były z wybornego szkła karmelkowego, a wszystkie ozdoby na około z cukierków angielskich; kominy były z czekolady, a bramy z pomadek nadziewanych konfiturami. Heniusiowi aż oczy na wierzch wyłaziły na widok tych smacznych rzeczy, ale przypomniał sobie historyę Jasia i Małgosi — i nie chciał dotykać niczego, bo się obawiał, że wyjdzie Baba-Jędza i zrobi mu co złego. Więc też siedział i czekał zmiłowania Bożego: nie zginął w powietrzu, nie zginął na morzu, nie zginie i na ziemi! Jakoż usłyszał niedługo śliczne śpiewy, a gdy rozglądał się do koła, chcąc wiedzieć, skąd śpiew płynie, przekonał się, że śpiewają te kwiaty różnobarwne, co rosły tu w ogrodzie, a ptaki na gałęziach grabów i osin powtarzały ich pieśni. Wkrótce też kwiaty zaczęły się rozlewać w jakieś formy obłoczne i niedługo z koron kwiatów wytworzyły się piękne panny, w różowych, żółtych, białych, niebieskich i zielonych sukniach, a każda miała gwiazdkę złotą nad głową i laseczkę w ręku. Domyślił się, że to były wróżki. Istotnie, była to wyspa wróżek, a jeśli chcesz wiedzieć, jaką śpiewały pieśń, to ci zaraz powiem:Przyjechał do nas Heniuś mały, Przyniósł go do nas łabędź biały! Zdala od mamy i od taty, Przyniósł go do nas ptak skrzydlaty! Teraz się dostał w ręce wróżek, Aby mu czar nasz serce urzekł — Bo choć to dobre jest pacholę, Ale ma chwiejną, słabą wolę — Co się kołysze niby liść! I nigdy nie wie, dokąd iść, I nigdy nie wie, czego chcieć: Teraz się w naszą dostał sieć. My go w żelazny rzucim piec, By Heniuś zawsze umiał rzec, Gdy trzeba — nie! Gdy trzeba — tak! Potem uleci z Heniem ptak. I tak powróci przetopiony Henio w rodzinne swoje strony. Gdzie był? O dziwnej tej zagadce Opowie Henio ojcu, matce. Z początku Heniusiowi bardzo się podobał ten śpiew, ale kiedy usłyszał o żelaznym piecu, zląkł się niemało, bo znów sobie przypomniał historyę o Jasiu i Małgosi: pomyślał też że wróżki, choć tak śliczne na oko, ugotują go i zjedzą. Ale wróżki nic mu złego nie zrobiły, a trzeba dodać, że tych wróżek było coraz więcej i nagle Heniuś zobaczył wiele innych dzieci, wychodzących z gaików zielonych i z piernikowych domków. Dzieci były bardzo wesołe: śpiewały sobie, biegały dokoła, a niektóre miały śliczne zabawki — konie, wózki, piłki, lalki, pajaców, albo książki z obrazkami; jeden chłopczyk miał welocyped, a inny wybornego latawca; dziewczynki pędziły przed sobą kółka, albo skakały przez sznury. Po chwili stało się cicho, a z powietrza spłynęło tyle łabędzi, co było dzieci na wyspie. Heniuś patrzał zdziwiony: wszystkie dzieci, które miały zabawki — siadły na grzbiecie łabędzi, a ptaki, rozwinąwszy skrzydła, uleciały z niemi w górę. — Te dzieci już wracają do domu — powiedziała jedna dziewczynka do Heniusia. — A wy tu zostajecie? — My tu musimy zostać, póki nie przejdziemy przez żelazny piec. — Cóż to za piec? Bardzo się boję, bo mi wróżki o tym piecu mówiły. — To duży piec, w którym się zmieniają dzieci. Które było leniuszkiem — to się staje bardzo pilne, które kłamało — będzie mówić prawdę, które było nieposłuszne — robi się grzecznem. Ja byłam uparta — więc tu mię rzuciło — i wróżki chcą mnie do pieca włożyć. A ty dla czego tu jesteś? — pytała dalej dziewczynka. — Bo jestem grymaśnik — powiedział Heniuś. — Nigdy nie wiem, czego chcę. Razem chcę iść do ogrodu i nie chcę. Razem chcę jechać do Częstochowy i nie chcę jechać. A najgorzej to było z tym psem-ptakiem.... — Cóż to za dziwny pies? Tu Heniuś opowiedział dziewczynce całą swoją historyę — dziewczynka śmiała się z niego tak, że aż się chłopiec zawstydził. Ale wnet i dziewczynkę wstyd opanował, gdy ją Heniuś zapytał, jak ona tu przyjechała. — Na koziełku — odrzekła zarumieniona, a koziełek, który stał tuż obok, zabeczał nagle: me-me! Wtem zabrzmiał dzwonek i wróżki otoczyły dzieci, każda wzięła jedno za rękę i wyprowadziła je z ogrodu. Za ogrodem była naprzód łączka zielona i słoneczna, przecięta srebrną falą strumyka. Wróżki z dziećmi przeszły po mostku na drugi brzeg strumienia, a wkrótce wszyscy znaleźli się w głębokim lesie. Dziwne zwierzęta — smoki, jednorożce, bazyliszki, ludokonie czyli centaury, jaszczury olbrzymie stały u progu lasu. Nie dziw, że się dzieci przestraszyły; jaki taki wołał: — O, już nigdy nie będę kłamał! Już nie będę uparty! Już nie będę grymasił! Ale wróżki nie baczyły na to i szły dalej, a dziwne potwory, słysząc żałosne wyznania grzechów, nic złego dzieciom nie robiły, tylko się spokojnie pokładły na ziemi. — Boże, Boże, ratuj nas od żelaznego pieca! — wołały dzieci, bo już rozumiały, że w tym lesie jest ów straszny piec. Istotnie, po krótkiej chwili ujrzały dzieci wielki piec żelazny, podobny do młyna, a czterech olbrzymów stało do koła i miechami ogień rozniecali. Piec był czerwony od żaru. O, jakże dzieci płakały, gdy stanęły z wróżkami koło pieca. Olbrzymy po kolei chwytały dzieci i rzucały w piec. Dzieci było siedmioro. Żar w piecu był nie do wytrzymania, i Heniuś czuł, że się roztapia jak cukier w gorącej herbacie. Miał tylko czas krzyknąć: — Mamusiu, już nie będę nigdy.... I czuł, jak go dziewczynka złapała za rękę, ale wnet także się roztopiła jak masło na ogniu... Potem już Heniuś nic nie wiedział i dopiero w jakiś czas później uczuł, że dokoła robi się jakoś chłodniej. Rzeczywiście olbrzymy zgasiły ogień i piec tracił czerwoność, a roztopione członki dzieci na nowo się składały w żywe ciało, tylko inaczej nieco ułożone — to się nazywało na wyspie przetopieniem. I znów minął jakiś czas, a Heniuś uczuł, że go olbrzym wydobywa z pieca i wnet znalazł się znowu na świeżem powietrzu w lesie. Z początku nie mógł oczu otworzyć i ciężko oddychał: jakby we śnie przypominały mu się dawne jego historye, kiedy to nie wiedział, czy chce mleka, czy herbaty; czy chce iść do ogrodu, czy nie chce; czy chce jechać do Częstochowy, czy nie chce; wreszcie nie wiedział, czy chce psa czy ptaka... Ale teraz, po wyjściu z żelaznego pieca, śmiał się sam z siebie i czuł się zupełnie inny, przetopiony od stóp do głów. Wreszcie otworzył oczy i zgadnij, kto stał przed nim: oto sam pan Hokus-Pokus, karzełek z siwą długą brodą, który go pytał: — No, cóż, Heniusiu, czujesz się zmieniony? — Czuję... — Patrz, tu do wyboru koń, strzelba i przyrządy ogrodnicze. Co wybierasz? Co chcesz? Heniuś, co prawda, miał ochotę na wszystko i jeszcze przez chwilę się wahał, ale wnet się opamiętał, bo to był teraz żelazny Heniuś i musiał coś wybrać. — Wybieram konia! — powiedział wyraźnie i pewnym głosem. Natychmiast koń zbliżył się do Heniusia, chłopiec siadł na konika, który szybko pokłusował z lasu na łączkę i do ogrodu. Heniuś zdaleka tylko dziękował poczciwym olbrzymom. Inne dzieci już tu były: uparta dziewczynka, też przetopiona, bardzo się uradowała na widok Heniusia. Dostała prześliczną lalkę, nadzwyczaj grzeczną i wesołą, która mówiła śpiewnym głosikiem: — Wandzia już nie jest uparta! Dzieci bawiły się jakiś czas w ogrodzie, a dobre wróżki dały im cukierków i pierników, mleka i czekolady. Wtem zjawił się pan Hokus-Pokus z dywanikiem czarodziejskim. Rozłożył dywanik na trawniku i dzieciom kazał na nim usiąść; pomieścił na nim zabawki i sam usiadł także. Wróżki otoczyły dywanik dokoła i śpiewały: — Bądźcie zdrowe, dzieci! Bądźcie szczęśliwe! Dzieci mówiły, zwracając się do wróżek: — Dziękujemy wam, dobre wróżki! Dziękujemy wam, żeście nas przetopiły w żelaznym piecu! Wtem dywanik uleciał w górę, a dzieci widziały, jak wróżki się rozpłynęły w powietrzu i każda w swoim kwiecie się schowała: jedna w tulipanie, druga w lilii, trzecia w narcyzach... Dywanik z dziećmi płynął coraz wyżej, nad morzami, nad lasami, a pan Hokus-Pokus zatrzymywał się w różnych miastach — i dzieci oddawał rodzicom. Heniuś i Wandzia zatrzymali się dopiero w Warszawie. Ogromna była uciecha w domu, gdy nagle po trzech dniach nieobecności ujrzano Heniusia. Ale jakież było zdziwienie mamy, gdy przekonała się, że ten Heniuś jest niby ten sam, a zupełnie inny. Na wszystko odpowiadał jasno i wyraźnie: doskonale wiedział, czego chce i czego nie chce. Dzieci z podwórka wprost nie wierzyły opowiadaniu Heniusia, gdy ten im prawił o swej podróży na wyspę wróżek. Ale konik ich przekonał o prawdzie, bo w żadnym składzie zabawek niema takiego konia. Tu jeszcze muszę dodać, że niewiadomo jakim sposobem nazajutrz rano, oprócz konia, obok łóżka Heniusia, znalazła się strzelba i przyrządy ogrodnicze, polewaczka, grabie, łopata, rydel i inne rzeczy. Natomiast ów pudel-łabędź zniknął zupełnie i niewiadomo, co się z nim stało. Widać, że był na świecie niepotrzebny, bo to była tylko kapryśna dusza tego dawnego Heniusia, o którym ci powiedziałem bajkę. — To już koniec bajki? — zapytał prawdziwy Heniuś swojego wujaszka. — Koniec. — I ten chłopczyk się poprawił? — Zupełnie się zmienił. A ty się poprawisz? — Przetopię się — rzekł Heniuś — jakby w tym czarodziejskim żelaznym piecu. — Doskonale! Więc teraz powiedz, jaką chcesz bajkę? — Już dziękuję wujaszkowi, bo to śliczna bajka, co mi wujaszek opowiedział o Heniusiu — o tym drugim Heniusiu. — Bardzo dobrze. A teraz powiedz, co wybierasz: psa czy ptaka? — Jeśli mam prawdę powiedzieć, to proszę o konia, takiego konia, jakiego miał ten Heniuś z bajki. For the blueberry filling: Combine the blueberries, honey, cornstarch and a pinch of salt in a mixing bowl and stir to combine. Set aside. For the pie: On a lightly floured surface, stack 3 rounds
Pies i ptaki Pies Ingo i sowa Poldi. Zdjęcie Tania Brandt Wprawdzie większość psów nie wykazuje złych zamiarów wobec ptaków, ale od tolerancji do przyjaźni droga zazwyczaj bywa daleka. Jednak nie w przypadku tej wyjątkowej pary: owczarka belgijskiego o imieniu Ingo i sówki Poldi, która bez swojego czworonożnego towarzysza już nie wyobraża sobie życia. Są nierozłączni, on ją chroni, daje poczycie bezpieczeństwa, ogrzewa a jeśli trzeba, służy za środek transportu. Ona przytula się do niego i obdarza go bezgranicznym zaufaniem. Poldi jest niewielkim ptakiem z rodziny puszczykowatych, które zamieszkują praktycznie całą Europę z wyjątkiem Skandynawii i prowadzą osiadły tryb życia. Najchętniej znajdują sobie miejsce w pobliżu ludzkich osiedli, uwielbiają stare zabudowania, dziuplaste wierzby, liściaste aleje oraz parki. Jest ich bardzo niewiele, są praktycznie na wyginięciu i dlatego są pod ochroną. Kiedyś zamieszkiwały głównie tereny wiejskie, teraz osiedlają się coraz bliżej miast. Nic więc dziwnego, że jednego z nich dość szybko udało się oswoić i udomowić a na dodatek zaprzyjaźnić z psem. Ingo z orłem. Zdjęcie Tania Brandt Nikt by się pewnie o tej parze nie dowiedział gdyby nie to, że ich właścicielką jest Tanja Brandt, znana niemiecka fotografka, która specjalizuje się w fotografowaniu zwierząt. Pójdźka zwyczajna, bo tak po polsku nazywa się rasa do której należy bohaterka tego opowiadania, jest ptakiem niewielkim, jej wzrost rzadko przekracza 26 cm. Poldi na skutek defektu genetycznego była jeszcze mniejsza, tak mała, że gdyby nie otrzymała pomocy, nie byłaby w stanie samodzielnie radzić sobie w naturze. Miała szczęście, znalazła ją Tanja Brandt i natychmiast wzięła pod swoją opiekę. Zabierała ją ze sobą na spacery, które oczywiście wykorzystywała do robienia zdjęć. Z czasem zaczął im towarzyszyć jej pies Ingo, który pójdźkę natychmiast zaakceptował i tak jakby wiedział, że tego potrzebuje, zaczął się nią opiekować. Gdyby nie obawa przed posądzeniem o antropomorfizm, można by powiedzieć, że widocznie wydedukował, że skoro przyjaciele jego pani są jego przyjaciółmi, on również powinien sówkę polubić i stać się jej opiekunem. Widocznie polubił ptaki, bo jakby tego było mało, zaprzyjaźnił sie również z orłem. Popatrzcie na zdjęcia, one najlepiej to pokazują. Ingo i Poldi nie są wyjątkiem. Widoczny na tym zdjęciu kruk najpierw spędzał niemal cały dzień w klatce i tylko pod nieobecność psa był z niej wypuszczany. Potem, kiedy okazało się, że pies przejawia przyjazne zainteresowanie ptakiem, właściciele postanowili otworzyć klatkę, kiedy pies był w pokoju. Kruk natychmiast z tego skorzystał i bez najmniejszej obawy wyszedł na zewnątrz. Po kilku dniach usiadł psu na grzbiecie i od tej pory było to jego ulubione miejsce. Pies znosił to ze stoickim spokojem choć zdarzało się że ptak zadrapał go pazurami. Troskliwi opiekunowie skonstruowali więc specjalną uprząż z drewnianą poprzeczką, przypominającą tę, jaką montuje się w klatce. A to przyjaźń psa z kaczką, która regularnie dba o jego uzębienie: Pitbull Jake i Donald - Zdjęcie I jeszcze dog argentyński z papugą Dog Argentyński Tercja Złota Troja ze swoim przyjacielem Alusiem Zdjęcie Sylwia Pręgowska Trzeba zacząć od wyjaśnienia, że papuga w przeciwieństwie do innych domowych ptaków nie żyje w klatce, ma specjalny stojak z wygodną żerdzią, na której może sobie posiedzieć, miskami na jedzenie i picie oraz dużą metalową półką pod spodem, która służy jej za toaletę. W praktyce swobodnie porusza się po całym domu i cały czas ma bezpośredni kontakt z psem. Aluś pojawił się w domu p. Pręgowskich już jako ptak dorosły z całym bagażem doświadczeń i nawyków wyniesionych z poprzedniego domu. Kiedy już przyzwyczaił się do nowych opiekunów i zadomowił, w domu pojawił się dog argentyński, o którego od poczatku był bardzo zazdrosny. Pokazywał to przy każdej okazji, zaczepiał go i dziobał, na szczęście szczeniak czuł respekt i na te zaczepki nie odpowiadał. Po pewnym czasie dogadali się i ułożyli wzajemne relacje. Jedynym powodem nieporozumień jest nadal jedzenie, pies bardzo serio traktuje swoją miskę i nie ma zamiaru się nią dzielić, papuga się nie poddaje i ciągle próbuje. Poza jedzeniem to ptasior jest bardziej zaczepny, potrafi dziobnąć psa w ogon lub złapać za skórę, ale on to na szczęście toleruje, nietrudno sobie wyobrazić co by się stało, gdyby ten potężny pies nagle stracił cierpliwość. Póki co mają się dobrze, mimo, że spędzają razem wiele godzin, kiedy ich właściciele są poza domem. A jakby tego było mało, jest z nimi jeszcze kot. Jak widać nawet tak nietypowa trójka może żyć w zgodzie, co jest jeszcze jednym dowodem na to, że wszystko zależy od wychowania.
Za oknem jesień, ale mamy świetną receptę na deszczowy weekend! W shakerach skrylismy ostatnie promienie letniego słońca ☀️ Wpadajcie póki jeszcze są!
Ptak I Pies is a cocktail bar with a young modern twist, located surprisingly centrally, just behind the main drag of Deptak Boguslawa, at Edmunda Bałuki 16. The bar has been open about years and I must admit, we didn’t know it was there until this visit. Quick directions: Walk down to the bottom of Deptak Boguslawa, on the corner of Wojska Polskiego and turn left onto ul. Bałuki. Ptak I Pies is about 2 minutes’ walk on the left-hand side of the ul. Bałuki. Cocktail bars seem to be popping up regularly in Szczecin, since the arrival of the excellent, if somewhat pricey, 17 Schodow (17 Steps) burst onto the scene about 4 years always a bit skeptical about cocktails unless you know what you are getting and who is making them. Anyone can throw a few ingredients into a mixer, shake it about and then pour it into a glass with lots of ice, right? So, our host for the evening, the young, ambitious and knowledgeable Kasper, with his excellent English, put us straight on a few of those myths. There is a fairly standard menu with the usual suspects, but feel free to ask the friendly staff to create something based on your preferences. Most drinks are about 20zl. We had a birthday to celebrate, so cocktails seemed appropriate and Ptak I Pies is a great place to meet with a group of friends. The music was chilled club/lounge beats loud enough to enjoy but not too loud that we couldn’t hear each other. The seating layout works really well and you could easily seat 8 people around a table. We had 5 in our group and had a table tucked away not far from the bar. What strikes you about the venue when you walk in is the colorful décor. It is a bit like Wilk i Zając meets Andy Warhol Pop Art. It may not be to everyone’s taste but we felt it gave a youthful appearance and was a talking point in our conversation. Personally, I really enjoyed the artwork. The bar is clean and well-stocked. Drinks are sensibly laid out and the staff invites you to talk with them to discuss your tastes. They also have plenty of suggestions which we were happy to indulge in. Also, importantly, the washrooms were clean and tidy, a big plus point in our books. The busy times are naturally Friday and Saturday nights, however, our Wednesday night jaunt made for a good atmosphere and a few other groups came in during the evening. There are bar snacks available, but don’t come hungry as there is no cooked food on the menu. Although they do have various shisha option if thats your thing. The drinks we had were a Vodka Cucumber Sour, Whiskey with Almond, Rum with Red Pepper, Bramble with Gin and Whiskey with Pineapple. The staff makes their own syrups in house, including a great banana and cinnamon mixed with spices. The ingredients were very fresh and well presented. To finish the night off we had a round of Coffee shots, with cream and Vodka which was fantastic. We could all have had another round, but needed to work the next day, unfortunately. We agreed we would all come again, probably for another birthday celebration. Nice interior, amazing barmen, great drinks, great prices, and location. Highly recommended! Claire Ptak’s recipe for an American-style grape slab pie Baking: American baking is defined by pies such as this. Sandwiched between two great slabs of pastry, the season’s best grapes become
More than 75 gorgeous full-page photographs showcase every recipe in this book, which also includes a handful of Claire Ptak’s other not-to-be-missed sweet treats, including Peanut Butter Sandwich Cookies and Easy Chocolate Macaroons.Praise for The Whoopie Pie Book“An absolutely gorgeous book by my favorite cake maker in the whole world
xAIhI. 96 156 196 98 384 310 127 461 164

the ptak i pies